#1 2013-12-16 19:31:57

KRJ

Administrator

Zarejestrowany: 2013-12-15
Posty: 14
Punktów :   

Lodran: Biały Demon

Jak zwykle w karczmie piwo lane było do wielu kufli. Wszyscy się śmiali, opowiadali żarty i mówili, jakie to mają żony. Jednak w chwili otwarcia drzwi, atmosfera opadła. Zakapturzona postać, weszła, bacząc na każdego wzrokiem. Z kaptura wystawała para rogów. Na długim ogonie pobłyskiwał chitynowy pancerz. Był to demon w kolorze białym. Usiadł w kącie i poczekał, aż karczmarz go obsłuży. Plotki mówiły o Białym Demonie, który pomaga ludziom, lecz mało, kto w to wierzył. Nawet, jeśli była to prawda, woleli tego nie sprawdzać. Nie zwrócili większej uwagi na niego, po czym kontynuowali zabawę. Po dłuższym oczekiwaniu podszedł do przybysza jeden z obsługi.
- Witamy “Pod Złotym Sierpem”. - Rzekł znudzonym głosem i obdarzył demona przelotnym spojrzeniem. - Zamawia pan coś?
- Owszem, macie tu wodę? - Odpowiedział demon.
Mężczyzna podniósł brew.
- Ee… tak, chyba. Zara. - Po czym odszedł w kierunku swojego pracodawcy.
Wtem do stolika podszedł człowiekiem okryty włosiennicą. Jego twarz pokazywała jakoby był w zaawansowanym stadium trądu. Trząsł się mocno i nie sprawiał wrażenia zamożnego.
- Można się dosiąść? - Powiedział cicho.
- Ano, można.
Bez dalszych uprzejmości mężczyzna usiadł naprzeciw demona. Spojrzał mu w oczu.
- To o tobie mówią w mieście, prawda?
- Myślałem, że do Lodranu to nie dojdzie. Jednak się pomyliłem, a czemuż to pyta?
- Doszło, doszło. Kto się chciał dowiedzieć to się dowiedział, nawet i dalej. Mam dla ciebie propozycję, wysłuchasz jej?
- Ano, wysłucham. Ile płacą? Ostatnio u mnie bardzo słabo z pieniędzmi. Biorę, co dadzą.
- A kto mówił o pieniądzach?
Wtedy do stolika podszedł człowiek niosący kufel wypełniony wodą. Spojrzał sceptycznie na demona po raz kolejny, a potem zlustrował wzrokiem jego towarzysza. Postawił kufel i odszedł w milczeniu wykrzywiając twarz w swego rodzaju obrzydzeniu.
- Jestem posłańcem Efraima, słyszałeś o nim?
- Skąd wiedziałeś? Efraim zawsze próbuje być anonimowy.
- No i jest. Sam jednak nie będzie się do ciebie fatygował, to poniżej jego godności. Tak czy inaczej wzywa cię do siebie. Im szybciej, tym lepiej. Nalegam, abyś poszedł zaraz jak skończysz. - Skinął na kufel.
- Jasne, gdzie on jest? Pewnie chowa się gdzieś, jak zwykle.
- Efraim nie ma powodu by działać jawnie, dziwisz mu się? Zresztą, szkoda czasu na czcze gadanie. Kończ picie i idziemy.
Biały demon podniósł kufel i szybkim ruchem opróżnił całe naczynie. Wstał i poszedł w stronę karczmarza, aby zapłacić.
- Ile się należy?
Łysy karczmarz z niezadowoloną miną burknął “dwa”. Demon wyciągnął ze swej sakwy dwie złote monety i podał je karczmarzowi, po czym udał się w stronę wyjścia. Tajemniczy człowiek poprowadził go przez targ. Potem skręcili w jakiś zaułek, aż w końcu weszli do domu. W środku był fotel, stolik, dywan na podłodze i szafa. Biały Demon czekał, a trędowaty zwinął dywan, a pod nim była klapa. Otworzył ją. Demon zszedł schodami. Na dole była sala, w której na bokach stały stoliki. Siedział tam Efraim.
- Witaj Demonie.
- Witaj Efraimie. Jak twoje kolano, po ostatniej bójce?
- Dobrze. Mam dla ciebie zadanie.
- Jak zawsze.
Podszedł do niego bliżej. Po sali cały czas kręcili się jacyś ludzie. Z jakimiś sprawami, kłopotami czy innymi sprawami, które nie interesowały Białego Demona. Po chwilowej ciszy Efraim zaczął mówić:
- Dostaliśmy zgłoszenie, że po mieście kręcą się twoi koledzy.
- Koledzy? Kogo masz na myśli?
- Pomniejsze Demony. Zabiły już kilku obywateli. Twoim zadaniem jest pozbyć się ich.
- Jak zwykle ty masz informację, a ja spełniam swoją rolę.
- Dzięki temu mamy pieniądze.
- Jakim cudem tam gdzie pojadę zawsze ty sie pojawiasz.
- Przypadek.
Ponownie do Efraima podszedł człowiek, który miał do niego sprawę. Chwilę to zajęło. Biały demon był cierpliwy. Potrzebował jeszcze kilku informacji na temat domniemanych demonów. Miał dość, że chodzą za nim. Jednak nic nie mógł na to poradzić. Był zdrajcą i musiał za to cierpieć. Sala była już pusta.
- Więc, Efraimie powiedz mi, kiedy się pojawiły i gdzie mogę zacząć ich szukać?
- Pojawiły się tydzień temu, od zachodniej strony. Tak mi donoszą. Zabiły dwóch strażników i kilku mieszczan. Głównie spotyka się je … - Wyciągnął mapę i położył na stół. - O tutaj, koło tego kościoła.
- Rozumiem, dziękuje ci za informacje Efraim.
- Jak zawsze do usług. Mam do ciebie pytanko.
- Jasne, pytaj?
- Dlaczego Biały Demon?
- Czy to nie oczywiste?
- Chodzi mi bardziej, czemu nie używasz swego imienia?
- Bo to imię nie należy do mnie tylko do człowieka, którym kiedyś byłem.
- Przecież wciąż nim jesteś. Nie jestem Demonem, lecz pół-demonem, pół-człowiekiem. Demon zewnątrz, człowiek wewnątrz. Dlatego pomagasz innym, bo masz coś z człowieka... chęć pomocy.
- Owszem, ale tamto imię by do mnie nie pasowało.
- Przyjacielu, znamy się dłuższy czas. Ja ci pomogłem, kiedy miałeś kłopoty. A ty pomagałeś innym.
- Wiem to i jestem ci za to wdzięczny. Zajmę się teraz moim zadaniem.
- Niech tak będzie. Powodzenia Kheltarze.
- To nie moje imię.
- Jak uważasz.
Wszedł po schodach i zapukał w klapę. Trędowaty otworzył mu, po czym zamknął i zasłonił dywanem. Zaprowadził go blisko kościoła, potem uciekł do swojego domu, nie miał zamiaru ryzykować rozszarpaniem przez demony. Kheltar zauważył śpiącego starca, koło wejścia do kościoła. Podszedł do niego i próbował go obudzić. Gdy usłyszał syki. Schowaj się w ciemnym miejscu, aby nie zauważyły go. Wyłoniły się z zaułka. Trzy pomniejsze demony, syczały i patrzyły swymi czerwonymi oczami na ofiarę. Poruszały się na czterech łapach, z pleców palił się ogień. Ich szpony miały pół metra, ostre kły, przegryzłyby nawet krowę. Biały Demon rozumiał ich mowę, lecz nie mówił zbyt wiele. Jeden z nich dumnie kroczył ku swej zdobyczy. Przyśpieszył. Staruszek się obudził i ujrzał ognistego stwora. Przestraszył się jednak nie uciekał. Dwa pozostałe demony odcięły mu drogę ucieczki. Największy biegł w jego stronę, skoczył i otwarł już swą gębę. Odleciał i uderzył w ścianę. Kheltar stał przed staruszkiem z wyciągnięta pięścią. Na policzku pomniejszego demona, znajdował się odcisk białej ręki. Zasyczał z bólu i bez namysłu szedł w jego stronę.
- Kheltarze, nasz przyjacielu. Ile to już minęło.
- Nie twój interes, plugawcze.
- Ostre słowa, jak na demona.
- Nie jestem jednym z was.
- Głupi parszywy, pół-demon. Twój ojciec na prawdę, był ślepy i głupy. Zakochać się Demonicy i ją …
Nie dokończył. Kheltar, z ogromną prędkością podbiegł do niego, uderzył go w brzuch. Ognisty demon wytrzeszczył oczy i nie mógł oddychać. Biały Demon chwycił go za gardło i podrzucił go do góry. Gdy ten spadał, Kheltar wystawił swą rękę, z której wystawały kolce. Nadział się na nie i przebiły mu pysk. Demon upadł i cicho syknął, lecz jeszcze nie umarł. Pół-demon podniósł swa stopą i zgniótł czaszkę pomiota. Jego ciało, zamieniło się w popiół. Dwa inne, biegły w jego stronę. Jeden z nich plunął z gęby w niego ogniem. Nie udało mu się uchylić. Dostał w pierś. Uderzył w ścianę. Jeden z pomiotów skoczył na niego i zaczął go drapać pazurami. Przez swój pancerz, odpierał kilka ataków, ale niektóre robiły mu krzywdę. Odrzucił w tył plugawca. Teraz go stopniowo okrążały.
- Nie wygrasz z nami.
- Skąd wiesz?
Podbiegł do jednego z nich. Uderzył ręką w jego ciało. Kolce wbiły się w jego serce. Od razu zdechł i zamienił się w popiół. Ostatni z nich patrzył się na niego. Zaczął biec. Kheltar był gotowy na cios, lecz mniejszy demon, przemknął mu pod nogami. Skoczył na plecy i zaczął go dusić. Nogami drapał go w plecy.
- Silny jesteś, jak na … - Dusząc się. - Pomniejszego demona.
- Umrzesz zdrajco!
Próbował go wyrzucić ze swych pleców, lecz nadaremnie. Powoli brakowało mu tlenu, widział czerń, gdy nagle w plugawca wylano trochę wody z wiadra. Był to ten sam staruszek, który spał pod kościołem. Ognisty gad zasyczał. Kheltar musiał chwilę odetchnąć. Po chwili wstał, złapał łeb plugawca i zaczął go bić po pysku. Jeden pożądny cios, zebrał w sobie moc demonią. Potężny cios pięścią, oderwał głowę plugawcowi. Rzucił jego ciało. Głowa i jego tułów zmieniły się w popiół. Jego rany regenerowały się powoli. Gorzej gdyby miał złamania. Wtedy nie regenerowałyby się jego kości. Musiałby znaleźć odpowiednich medyków. Na szczęście nie czuł żadnego złamania. Oddychał coraz wolniej, czuł zmęczenie, usiadł. Staruszek patrzył na niego. Nie widział w jego oczach strachu lecz zdziwienie. Kheltar wstał i chciał pomóc starcowi. Ten nie podał mu ręki.
- Dlaczego mi pomogłeś? W końcu, żeś demon, a ty swych pobratyńców zabijasz.
- Nieważne, jest to jak wyglądam, czy kim jestem. Ważne są me zamiary i intencje starcze.
- Owszem. Może i masz rację.
Wstał, przy pomocy Kheltara. Odprowadzony do domu, podziękował mu i dał mu trochę złota. Biały Demon, nie potrzebował złota tak na prawdę, umiał przetrwać bez pieniędzy. Był znakomitym łowcą, więc mógł coś upolować. Jednak bez pieniędzy w mieście to nic nie wskóra. Zresztą, jeszcze jest demonem. Lepiej mieć pieniądze. Udał się do Efraima.
- Wypełniłem twoje zadanie. Trzy pomniejsze demony pokonane, żadnych przy mnie ofiar.
- Doskonale! Jak zawsze dobrze się spisałeś Khel… Biały Demonie? Oto twoja zapłata. 50 Sztuk złota.
- Za trzy pomniejsze demony. Trochę mało nie sądzisz.
- Obaj wiemy, że nie potrzebne ci pieniądze, lecz jednak. Dałbym ci więcej, ale ostatnio mamy problemy.
- Jakie?
- W kopalni złota w Vilmort pojawiły się problemy.
- W jakiej formie?
- Niedaleko ponoć ktoś obudził … - Rozejrzał, się czy nikogo nie ma. - Starożytnego Runicznego Strażnika.
- Niemożliwe. Użyto go za czasów ery smoków.
- No właśnie. Jak w przepowiedni, służy tylko temu, kto zbawić chce świat i serce ma czyste, jak łza.
- Zatem udam się tam i spróbuję jakoś załagodzić sprawę.
- Serio? Zrobisz to dla mnie?
- Oczywiście przyjacielu.
- Zatem - Rozłożył mapę świata. - Tutaj jest kopalnia, a tu ponoć go obudzono. Widziano go koło Lasu Milris.
- Jak zwykle dokładnie poinformowany.
- Tak to jest jak chce się prowadzić taki interes. A właśnie ile ci za to mam zapłacić?
- Nic, zrobię to za darmo.
- Jesteś moim najlepszym przyjacielem.
- Bo nie musisz na mnie wydawać pieniędzy?
- Jak możesz mnie o to osądzać?!
Obaj się zaśmiali. Wyszli z kryjówki przed bramę. Patrzyli jak wstaje nowy dzień. Kogut zapiał. Strażnicy obserwowali Efraima i Kheltara żegnających się.
- Potrzebny ci koń?
- Wiesz, że nie.
- Chciałem być miły.
- A ja ci dziękuje, żeś miły Efraimie.
Pożegnali się. Kheltar wyszedł z miasta, z jego pleców zaczęły wychodzić skrzydła. Występują one głównie u Skrzydlatych Demonów. Jednak jego matką, jest demonica, a ona naturalnie posiada skrzydła. Zatem wysoko w górę podleciał i wyruszył na wschód. Po drodze, miał do zobaczenia kilka ciekawych rzeczy. Jednak jego misją było unicestwić Runicznego Strażnika. Miał nadzieję, że to nie będzie wróg tylko przyjaciel. Tak jak jego żyjący kompan, który akurat miał sprawy do załatwienia w Alsuss. Miasto, było coraz mniej widoczne. Teraz widział jezioro i góry w oddali. Za kilka dni będzie w kopalni.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.poke-story.pun.pl www.administracjagw02.pun.pl www.grebocin.pun.pl www.masterchief.pun.pl www.hentai-world.pun.pl